środa, 19 września 2012

Moja pierwsza praca jako kierowca na zestawach

Prowadzę blog od stycznia. Zanim podjąłem taką decyzję, dosyć długo zastanawiałem się nad tym. Po co mi pisanie bloga ? Co tam będę pisał ? Kto będzie to czytał ? Decyzję na "tak", podjąłem chwile po tym jak ukradziono mi z baków ok.550 litrów ropy. Było to we Francji, gdy spałem w swojej ciężarówce zmęczony po całym dniu pracy. Faktycznie było to drugie zdarzenie, które motywowało mnie do tego, aby ruszyć z blogiem. Jakie było pierwsze ? Żeby Wam to powiedzieć, muszę cofnąć się pamięcią kilka miesięcy wstecz, do momentu gdy pracowałem w mojej pierwszej firmie jako kierowca na zestawach. Moją pierwszą firmą, gdy zaczynałem jako kierowca bez doświadczenia była firma "Protan" z Mysłowic. Nie polecam piszę odrazu. Była to mała firma w której właściciel posiadał w swoim składzie kilka samochodów "solówek" i jeden zestaw. Renault Magnum z naczepą "firanką". Reno z roku 1997. Czternastoletni ciągnik, zrobiony tak aby jechał i zarabiał pieniądze. Właściciel postanowił bardzo szybko dorobić się jeżdżąc tym zestawem po Polsce. Oczywiście nie sam, potrzebował do tego kierowcę, najlepiej takiego bez doświadczenia. Na rozmowie wstępnej zostałem po informowany, że czasami trzeba będzie pojechać na "drugiej tarczy". Jako kierowca bez doświadczenia, nie miałem pojęcia jak się jedzie na jednej tarczy, a co dopiero na dwóch. Ale potrzebowałem pracy i zdecydowałem się przyjąć tą ofertę. W tym samym dniu podpisałem umowę, która i tak nigdy nie została zgłoszona do ZUS-u. Pierwszy wyjazd odbył się w tym samym dniu o godz.20:00. Krótkie szkolenie w kabinie z obsługi Reni i jazda na pierwszy załadunek. Ja za kółkiem, a szef na siedzeniu pasażera. Pierwsze kilometry w pracy już jako "driver". Pierwsze zgrzytanie skrzynią. Pierwsze dziwne spojrzenia szefa na mnie i moją technikę jazdy. Dobrze nie pamiętam gdzie był pierwszy załadunek, ale chyba w Zawierciu, w jakiejś hucie.

 
Dwadzieścia cztery tony stali, a dokładnie prętów stalowych. Po krótkiej rozmowie decyzja, jadę sam w trasę. Szef się pytał czy dam radę. Jasne, że dam radę. W pierwszych godzinach myślałem, że spoko jest ten szef. Rozmowa układała się całkiem dobrze. W takim razie pojedziesz sam, powiedział. Trasa do Szczecinka i spowrotem. Nie będę tutaj opisywał tej trasy, którą zrobiłem . Powiem tylko tyle. Trasa trwała cztery dni. Od środy wieczorem do soboty w południe. Przez ten czas spałem dziesieć godzin. Resztę czasu jechałem lub byłem na załadunkach lub rozładunkach. Dużo się nauczyłem i dowiedziałem się jak to jest jeździć na dwóch tarczach. Również miałem zakaz poruszania się po takich drogach gdzie są Viatole. Jechałem przez wioski, dziury zabite dechami nie raz po zakazie tonażowym. Po czterech dniach podziękowałem za pracę temu szefowi i wyciągnąłem bardzo dużo wniosków.
Było to moje pierwsze spotkanie z tym dużym, ciężkim  transportem. Po tych doświadczeniach doszedłem do wniosku, że niektórzy ludzie mają głęboko w dupie innych ludzi. Oczywiście, nie urwałem się z choinki i wiedziałem, że w życiu żądzą prawa dżungli. Silniejszy wygrywa, słabszy przegrywa. Człowiek, który nazywał się szefem, myślał że biorąc mnie do pracy trafił na słabego kierowce bez doświadczenia. Mylił się. Nie miałem doświadczenia jako kierowca, ale miałem bardzo duże doświadczenie jako człowiek. Życie nauczyło mnie doświdczenia i śmiało mogę powiedzieć, że nigdy nie zaliczałem się do tej grupy słabych, którzy są pożerani przez tych silnych. Odrazu zorientowałem się w co gra ten cwany szef i gdy to zrozumiałem, zacząłem tą pracę traktować jako zdobywanie doświadczenia jako kierowca. Jazda, cofanie pod rampę ,załadunki, rozładunki. Gdy po czterech dniach wróciłem na śląsk, uważając po drodze, aby nie dać się złapać policji czy inspekcji transportu, odrazu zrezygnowałewm z tej pracy. Patrząc prosto w oczy temu szefowi powiedziałem to co leżało mi na sercu.


 - Jesteś zwyłą szmatą, nie człowiekiem. Cztery dni jazdy na dwóch tarczach. Praktycznie bez snu. Jazda po zakazach tonażowych z przegiętym czasem pracy i jazdy. Weż sobie ten dowód, kluczyki i wsadź w dupe łajzo.
Nie dostałem za te dni złamanego grosza. Nie miałem ochoty chodzić po sądach, aby sądzić się o sześćset złotych, bo tyle miałem zarobić obliczając ilość przejechanych kilometrów z których miałem być płacony.
Gdy byłem już w domu, siedziałem i zastanawiałem się jak można być takim człowiekiem. Zrobienie wszystkich uprawnień kosztuje nie mało pieniędzy. Do tego trzeba poświęcić sporo czasu. Później taki kierowca idzie do pracy i na dzień dobry ryzykuje utratą swoich uprawnień i wysokimi mandatami.
Ta historia z moją pierwszą pracą na zestawach i kradzież paliwa były, głównymi bodźcami to podjęcia decyzji o prowadzeniu bloga. Wcześniej już nagrywałem jakieś tam filmy z tras. ale wtedy zdecydowałem, że będę prowadził bloga i robił filmy pod kontem pomocy nowym kierowcom, aby innych nie spotkało to co mnie. Aby tacy szefowie jakiego ja spotkałem, nie mieli możliwości wykorzystywać kierowców bez doświadczenia. Wiadomo, że na taki układ na rozmowie wstepnej nie poszedł by kierowca z doświadczeniem, chyba że desperat. Za pomocą bloga, oraz filmów chciałem pokazać ludziom między innymi moją historię z kradzieżą paliwa, aby nie spotkało ich to co spotkało mnie. Zawsze byłem chętny do pomocy i nigdy nie tolerowałem cwaniaków, oszustów i kłamców. Zawsze z tym walczyłem i będę walczył.

Obecnie zmieniłem nazwe bloga  na "Życie kierowców w internecie". Dlaczego ? Ponieważ dostrzegam podobne cwaniastwo i kłamców w internecie. Będę o nich piał. Dla mnie nie ma znaczenia, czy cwaniak i kłamca jest obok mnie czy gdzieś po drugiej stronie kabla. Będę pisał to co myślę. Zawsze każdemu mówiłem w oczy to co myślę i teraz też tak zrobię. Za pomocą mojego bloga przekazuję informację kilku osobą, gdy się z nimi spotkam twarzą w twarz powiem im to prosto w oczy to co piszę tutaj, bez mrugnięcia.
Kolejny post będzie właśnie o tych truckerach. Jeżeli macie ochotę pisać komentarze typu "To nie jest na temat, miało być o truckerce" to darujcie sobie. Zobaczcie na tytuł bloga. Za nim będzie o truckerce, powim to co mam do powiedzenia kilku truckerom z internetu.

piątek, 7 września 2012

Choroba w trasie i co dalej ...


W tym poście, cofnę się trochę do tyłu.Cofnę się aż, do Master Truck.Nie będę pisał o MT, tylko o tym co wydarzyło się później, aż do dnia dzisiejszego. Po Master Truck miałem ponad tydzień wolnego. W trasę wyjechałem osiemnastego lipca i według umowy z moim szefem miałem zjechać ok.dziesiątego sierpnia. Trasa planowana była na ponad trzy tygodnie. Zjazd ok.dziesiątego sierpnia, później dwa tygodnie urlopu i w okolicy dwudziestego piątego sierpnia wyjazd w trasę. Dzisiaj powinienem być gdzieś na szlaku i sunąć swoją ciężarówką. Co się stało, że życie bezwzględnie, nie pytając mnie o zdanie, ułożyło mi całkowicie inny plan. Nie przewidujący, nie łatwy do zrealizowania, ciężki dla całej mojej rodziny. Zawsze wierzę w to, że coś jest po coś. Każda porażka jest po coś. Każdy sukces jest nagrodą za wytrwanie, za pokonanie problemów, które spotykają nas każdego dnia. Czy należy się złościć na cały świat w momencie, gdy spotykają nas problemy? Czasami takie z którymi nie potrafimy sobie poradzić. Nie dlatego, że nie chcemy, lecz dlatego, że nie znamy odpowiedzi na pytanie. - Jak rozwiązać ten problem. Najczęściej zadajemy sobie pytanie dlaczego mnie to spotkało, dlaczego. Niestety, nie otrzymujemy odpowiedzi. Musimy żyć dalej.
W ostatniej trasie było kilka problemów, z którymi poradziłem sobie dosyć dobrze. Pierwszy to awaria ciągnika. Pękła opaska na wężu łączącym turbo z kolektorem. Awaria jednak nie była groźna i bardzo szybko mogłem wrócić na szlak. Pierwsze rozładunki i załadunki bez problemów. Wszystko według planu,na czas. Przyszedł pierwszy weekend ,który robiłem w Niemczech na dzikusie przy autostradzie A5 w rejonie Karlsruhe.W sobotę rano, zaraz po przebudzeniu,zaczęły swędzieć mnie dłonie po wewnętrzej stronie.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że zaczynają się moje problemy z chorobą, które trwają do dnia dzisiejszego. Weekend zleciał bardzo fajnie, tak jak zawsze . Odpoczynek, gotowanie, sen.  Na rozładunek , który miałem we Francji ruszyłem piętnaście po północy z niedzieli na poniedziałek. Trasa przebiegała bez problemów, jednak gdy dojechałem na rozładunek, choroba której nazwy  wtedy nie znałem dawała mi się coraz bardziej we znaki. Zaczęło się od swędzenia dłoni od wewnętrznej strony, a teraz miałem już spuchnięte i zaczerwienione całe dłonie łacznie z palcami. Pierwsze moje myśli były takie. Nie mam pojęcia co to jest, ale pewnie za chwile przejdzie. Jednak godziny mijały, a w raz z mijanymi godzinami opuchlizna powiekszała się. Na pierwszym rozladunku podjechałem pod rampę tyłem, więc rękoma nie musiałem robić zbyt wiele. Po rozładunku, przejechałem na parking przy autostradzie, gdzie zacząłem robić pauzę dobową. Poczułem się mocno zmeczomy więc zdecydowałem, że prześpię się trochę. Na zewnątrz temperatura wynosiła ponad 33 stopnie celsjusza .Całe popołudnie przespałem, budząc się co chwile. Ból rąk był coraz większy i na ciele zaczęły pojawiać się czerwone plamy. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Wieczorem zjadłem kolację i poszedłam spać.

W ciągu nocy, budziłem się bardzo często. Zacząłem dokładnie się sobie przyglądać i ku mojemu zdziwieniu choroba zamiast się cofać, zaczęła rowijać się w bardzo szybkim tempie. Prawie na całym ciele pojawiły się czerwone, swędzące plamy. Niektóre miały trzy, cztery centymetry średnicy. Zacząłem się martwić, że sam z tą chorobą sobie nie poradzę. Rano około godziny ósmej ruszyłem z parkingu na rozładunek. Podjazd pięćdziesiąt kilometrów. Firmę znalazłem bez problemu. Po rozmowie w biurze, poszedłem do magazynierów, którzy wskazali mi miejsce, gdzie mam ustawić się swoją ciężarówką do rozładunku. Tym razem rozładunek musiał odbyć się prawą stroną. Wziałem rękawice z kabiny i gdy tylko zacząłem rozbierać prawą stronę szykując ją do rozładunku, zdałem sobie sprawe, że mam duży problem. Każdy chwyt dłońmi oznaczał duży ból. Całe dłonie łącznie z palcami były czerwone i mocno spuchnięte. Miałem problem, aby dłonie zacisnąć w pięść. Na ciele miałem bardzo dużą wysypkę, która bardzo swędziała. Gdy ręcę spociły się trochę w rękawicach, puchły coraz bardziej. To samo działo się z wysypką. Gdy się trochę spociłem, powiększała się i bardziej swędziała.
- No to mam problem - pomyślalem. - Dwa tysiące kilometrów od domu, chory i to na chorobę, która pierwszy raz w życiu mnie zaatakowała.
- Dobra, jakoś to rozładuję, przejadę na załadunek i zobaczę co będzie dalej - pomyślałem.
Moje nastawienie coraz bardziej robiło się pesymistyczne. Chociaż z natury jestem wiecznym optymistą, jednak to co widziałem i czułem po sobie, nie dawało mi powodów do pozytywnego nastawienia. Nie było łatwo wyrzucić z siebie to negatywne myślenie.


- Trzeba opracować jakiś plan. - zdecydowałem.
Miałem już ładunek do Niemiec. Pojechałem, załadowałem się. Również tutaj z bólem i zaciśniętymi zębami zrobiłem to co do mnie należało. Załadunek tyłem, rolki papieru. Całkiem fajny ładunek, ale znów musiałem rozebrać bok i pospinać ładunek pasami. Powtórzyła się ta sama historia. Ból, swędzenie i pieczenie.
- O fuck !! - mówiłem do siebie zabezpieczając ładunek pasami - Co mi jest ? Co to za choroba ? - zadawałem w kółko te same pytania.
Załadowany ruszyłem w stronę Niemiec, zadając sobie pytanie - Co będzie dalej ? Co mam robić ? Czy po rozładunku jechać na Francję czy do Polski ?
W trasie byłem dopiero tydzień a miałem być ponad trzy tygodnie. Co robić dalej ?
Dojechałem do Niemec, firmę znalazłem bez żadnych problemów. Znów ten sam schemat działania. Zgłosiłem się do biura, w biurze powiedziano mi gdzie znajdę magazyn.
- Proszę rozebrać obydwie strony naczepy - usłyszałem od magazyniera.
- Ja to mam szczęście, żaden problem gdy jestem zdrowy. Ale w tej sytuacji magazynier mnie załamał. Dwie strony tymi spuchniętymi i bolącymi rękoma.
Zrobiłem to. Rozłożyłem  całe dwie strony. Magazynier rozładował wszystkie role papieru, po czym złożyłem obydwie strony naczepy.
Pamiętam co wtedy mówiłem, gdy wykonywałem te czynności.
 - Zaraz mi te ręce wybuchną.- powtórzyłem to zdanie kilka razy.
Byłem już pewny, że kolejny ładunek wiozę do Polski. Tak zdecydowałem. Musiałem udać się do lekarza.
Po rozładunku udałem się na stację Esso w rejonie Augsburga. Stacja przy autostradzie A8. Oczywiście telefony do żony, Telefony do szefa.
- Szefie muszę zjechać do Polski, nie wiem co mi jest, ale w tym stanie w jakim się znajduję, nie dam rady jeździć po Unii.

W polsce odrazu zgłosiłem się do szpitala. Lekarz popatrzył i powiedział. Ta choroba nazywa się pokrzywka. Nic mi to nie mówiło. Pierwszy raz spotkałem się z tą nazwą i pierwszy raz mnie ta choroba zaatakowała. Dostałem zastrzyk, tabletki i poszedłem do domu. Do momentu zastrzyku, choroba rozwijała się jak szalona przez sześć dni.  W ciągu kilku godzin po zastrzyku objawy zaczęły ustępować. Pomyślełem, że już po kłopocie. Niestety wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze kłopoty dopiero się zaczynają. Nie będę teraz pisał co działo się dalej. Jeżeli chodzi o opis choroby, każdy z Was może o niej przeczytać w internecie. Napiszę tylko tyle, że cały czas robię wszystko, aby pozbyć się tej pokrzywki, lecz nie jest to takie proste. Robię wszystkie niezbędne badania i biorę leki.

Coraz częściej pytacie kiedy jadę w trasę. Moja odpowiedź jest taka. Sam  nie wiem kiedy pojadę. Teraz jestem na L4. Choroba trzyma mnie już siódmy tydzień i przeszła w stan pokrzywki przewlekłej. W najbliższy poniedziałek będę robił testy alergiczne. Auto stoi na bazie, a mój szef czeka aż się wyleczę. Gdy będę gotowy do trasy wtedy będzie ładował mojego Mana. Jak długo będę jeszcze na L4 ,to zdecyduje mój lekarz. Piszę o tym, bo uznałem, że powinniście wiedzieć dlaczego tak długo siedzę w domu i nie jadę w trasę. Wolny czas poświęcam rodzinie i na sprawy inetrnetowe. Forum, blog, filmy. Mam nadzieję, że szybko wrócę do zdrowia, siądę za stery mojego drugiego domu i pojadę w kolejną trasę. Mam nadzieję, że będę mógł nagrać kolejną część "Życie w trasie" i Wam ją pokazać.


 
 
Poniżej przedstawiam film z tej trasy, którą opisałem. Na początku kilka dni jestem zdrowy. Po weekendzie, gdy choroba zaczęła się rozwijać, powiem szczerze, nie miałem ochoty nagrywać filmów z powodu złego samopoczucia. Jednak, gdy wjechałem w rejon Jury i Alp Francuskich, gdzie miałem rozładunki i załadunki, krajobrazy były takie piękne, że musiałem załączyć aparat. Niestety nie miałem odpowiedniego nastawienia, aby dużo mówić i komentować.